
Na początek wieczoru – muzyka z pogranicza życia i śmierci, czyli Wstęp do III aktu Tristana i Izoldy Wagnera, z niezwykłą partią rożka angielskiego – ulotnym wołaniem w wędrówce ku wieczności (brawo Alex Pipkin!!). Doskonałe zaproszenie do tego, co wydarzyło się dalej. Najpierw - I Koncert skrzypcowy Brucha. Melodyjny, piękny, poruszający. Wiemy, że taki jest. Z wielkimi Koncertami romantycznymi / późnoromantycznymi jest jednak trochę tak, jak z zachodami słońca. Każdy podobny, cóż niezwykłego? A jednak wciąż wracamy. Bo nagle pośród wielu podobnych, zachwyca nas ten jeden, niebanalny, inny. Dziś tak było. Jakub Jakowicz zachwycił, oczarował swoją interpretacją – wirtuozerią, wrażliwością, mądrością, emocją. Publiczność podniosła się z krzeseł, biła brawo, głodna bisów. Były dwa – Ysaÿe i Bacewicz. Równie znakomite. W przerwie lawina emocji i wrażeń.
A w części drugiej Sibelius, III Symfonia. Muzyczna rozprawa o wyższości mroku nad jasnością. Piękna, choć surowa opowieść o meandrach duszy. O tym, co nienazwane. Grząskie. Uśpione w mokradłach. O korze drzewnej, gęstym lesie, mgle, przydrożnych demonach. Ale żeby nie było – Sibelius zawsze nosił przy sobie pudełko pełne mchu. To go uspokajało. I zapach tego mchu też dzisiaj był. Nadzwyczajna interpretacja.
Naprawdę mocny wieczór, dużo zawiłych myśli, nieoczywistych emocji. To lubimy!!!